Kolejny przełom sierpnia i września i kolejny Kaczmarski Underground! Po raz siódmy sympatycy twórczości Jacka Kaczmarskiego zebrali się w podkrakowskich Marszowicach by uczestniczyć w koncertach, wykładach i spotkaniach poświęconych twórczości artysty.

Tegoroczny zlot odbył się pod hasłem „Gwiazda jeszcze nie spadła…”. W ramach tej właśnie myśli przewodniej każdy artysta miał za zadanie wykonać przynajmniej jeden utwór z programu Szukamy stajenki.

Mimo, że od początku swego istnienia zlot związany jest z Folwarkiem Wiązy w Marszowicach koło Gdowa, to (podobnie jak rok temu) oficjalna część spotkania rozpoczęła się w krakowskim Śródmiejskim Ośrodku Kultury koncertem dwuosobowego zespołu Triada Poetica, w składzie Szymon Podwin (założyciel Wrocławskiego Salonu Jacka Kaczmarskiego) i Michał Mańka.

Po koncercie uczestnicy zlotu przenieśli się do Marszowic, gdzie kontynuowano (niektórzy z uczestników pojawili się już w czwartek) część nieoficjalną – przy ognisku i gitarach, aż do samego rana.

Specjalnymi gośćmi zlotu byli Zbigniew Łapiński – jedyny żyjący członek wspaniałego tria Kaczmarski-Gintrowski-Łapiński, kompozytor, pianista i aranżer oraz Jacek Majewski, wieloletni przyjaciel Jacka Kaczmarskiego, autor muzyki do Testamentu ’95 i Nadziei śmiełowskiej. Zbigniew Łapiński okazał się skarbnicą anegdot związanych chociażby ze współpracą z Jackiem Kaczmarskim. Jacek Majewski natomiast, między innymi, czynił wiele starań, aby osoby grające przy ognisku robiły to lepiej.

Niewątpliwie na wspomnienie zasługuje spotkanie z Krzysztofem Gajdą. Opowiadał on o wznowionej i uzupełnionej wersji swojego doktoratu, dostępnej w księgarniach jako Jacek Kaczmarski w świecie tekstów.

Sobotni koncert rozpoczęła Justyna Panfilewicz z akompaniującym jej na klawiszach Cezarym Mogielnickim. Była to, w opinii autora relacji, najsłabsza część koncertu. Justyna, choć jak zwykle rewelacyjna wokalnie, często zapominała słów, myliła tekst, popełniała dość proste, choć uderzające błędy (jak „nienawidzieć” w Powrocie). Publiczność często litowała się nad nią podpowiadając całe zwrotki. Ulitowała się i do tego stopnia, że klaskaniem wyprosiła bisy, udowadniając tym samym, że są miejsca, gdzie instytucja bisów nie ma najmniejszego sensu.

Po Justynie i Czarku na scenie pojawiło się Trio Łódzko-Chojnowskie, w dwuosobowym składzie – Paweł Konopacki (gitara, wokal) oraz Tomasz Susmęd (instrumenty klawiszowe). Tym razem zabrakło Witolda Łuczyńskiego (gitara, wokal). Tak, jak tradycją jest obecność Tria na każdych „Marszowicach”, tak tradycją jest bardzo wysoki poziom ich występów. W tym roku zaprezentowali między innymi kolejne własne umuzycznienie wiersza Jacka Kaczmarskiego, zatytułowanego Cervantes. Jest to kolejny utwór wzbogacający ich „cykl cervantesowy”, na który składają się, poza wymienionym: Teza Don Kichota (słowa i muzyka Jacek Kaczmarski), Sny i sny oraz Pożytek z odmieńców (słowa Jacek Kaczmarski, muzyka Trio Ł-Ch). Na przyszły rok zapowiedziane jest umuzycznienie Tezy Sancho – Pansy.

Kolejnym wykonawcą był Adam Łapacz, wykonujący piosenki patrona zlotu w najbardziej klasycznych aranżacjach.

Po zakończonym występnie Adam pozostał na scenie, by zagrać wzspólnie z Michałem Wilgockim (gitara, wokal), Judytą Gąsior (wiolonczela, efekty specjalne) i Magdaleną Gąsior (skrzypce). Po trzech piosenkach Adam zostawił na scenie trio, które kontynuowało występ. W moim odczuciu był to jeden z najbardziej ożywczych momentów podczas całego zlotu – aranżacje na instrumenty smyczkowe, choć wydają się być karkołomne, potrafią brzmieć świetnie. Muzycy udowodnili to bez dwóch zdań.

Jako ostatni zagrał i zaśpiewał Kuba Kwaśniewski, wykonując starsze i mniej znane piosenki Kaczmarskiego, w tym też jego wersję Testamentu wg Georgesa Brassensa. Kuba, od jakiegoś czasu wrocławianin, zakończył występ zgodnie z tradycją Wrocławskiego Salon Jacka Kaczmarskiego, wykonując, przy współudziale publiczności, Hymn wieczoru kawalerskiego.

Tradycją i oczekiwanym momentem każdego podobnego zlotu, festiwalu, koncertu jest afterparty przy gitarach i śpiewie, co i tym razem się ziściło.

Ciekawostką jest, że w zeszłym roku na zakończenie części oficjalnej Kaczmarski Underground śpiewaliśmy Hymn wieczoru kawalerskiego Adamowi Łapaczowi. W tym zaś roku Marszowice gościły już jego malutką córeczkę, Anię.

Taką, w jakiś sposób przecież wiele mówiącą o zlocie i atmosferze tam panującej, informacją można by w zasadzie skończyć relację. Niestety, obowiązek każe mi dorzucić jeszcze trochę dziegciu.

Po raz kolejny autorzy nie skonsultowali ze sobą repertuaru, przez co chociażby kilkukrotnie były grane Prośba czy Poranek. Jacek Kaczmarski był tak płodnym autorem, zaś osoby koncertujące są tak elastyczne, że bez problemu można by ich obdzielić piosenkami na kilka takich zlotów i żadna by się nie powtórzyła. Dobrze by było, gdyby przy następnych okazjach przemyślano tę kwestię.

Zatem - do następnej takiej okazji!